Noc z dn. 12/13 grudnia 1981r.

Wróciłem do domu z tajnego zebrania w nocy około godz. 22. Dodam, że zebranie to poświęcone było sprawom organizacyjnym tj. ewentualnej akcji strajkowej, na wypadek ogłoszenia jej przez obradującą w Gdańsku Krajową Komisję NSZZ „Solidarność”. Około godz. 22.30 (może nieco później ) otrzymałem informację telefoniczną z Międzyzakładowej Komisji Związkowej NSZZ „Solidarność” w Jarosławiu od pełniącego w nim dyżur Kol. Franciszka Łuca. Stwierdził, że jest u niego brat Kol. Andrzeja Ostafijczuka członka Prezydium MKZ, a zarazem Przewodniczącego Komisji Zakładowej „Solidarności” w „Jarlanie” i nawołuje do ucieczki, gdyż dzisiejszej nocy nastąpią aresztowania.

Nie dowierzałem tej informacji bo nastroje, komentarze w środkach masowego przekazu, a nawet oddziaływanie samego Związku jakoby dawało przesłanki na spokojne spędzenie świąt Bożego Narodzenia.

Choćby spotkanie Prymasa Glempa i Lecha Wałęsy z Jaruzelskim. Uspokoiłem kolegę, że to „kolejny szczur” lub jeden z punktów ćwiczeń milicji tj. test badania odruchów i zachowań w obliczu zagrożenia. Powiedziałem, nie panikuj, trwaj na posterunku, zabawa w harcerstwo tak ale wiek nie ten. Postanowiłem jednak powiadomić o tym telefonicznie innych tj. p. Zygmunta Wołoszyna, p. Romana Zemana, który też nie dowierzał i p. Jerzego Popowskiego. Ten ostatni oznajmił, że już wie i znika. Poszedłem do sąsiada p. T. Słowika i poprosiłem go o towarzyszenie jak to określiłem „ w ostatniej drodze”.
Wróciłem do własnego mieszkania i przebierałem się lub raczej ubierałem bez większego przekonania co do potrzeby wyjścia. Ucałowałem śpiące dzieci synka Daniela (3 lata) i córeczkę Ewunię (5 lat). Chciałem wyjść. Żona czyniła mi przeszkody mówiąc: „Nigdzie nie pójdziesz, siedź w domu, wychodzisz do MKZ-tu bo wpadłeś w nałóg wysiadywania w nim”. Oderwałem od siebie żonę, mówiąc pilnuj dzieci to męska sprawa, wyszedłem. Wychodząc z sąsiadem z klatki schodowej zmieniłem trasę dojścia do MKZ –tu na E22, a nie jak wcześniej planowałem koło torów. Idąc spotkaliśmy koło szpitala, przy ul. 3-go Maja w Jarosławiu p. Zygmunta Wołoszyna i razem żartując bez przekonania szliśmy w kierunku miasta. Po drodze mijały nas wozy milicyjne, do których w czasie strajku zdołaliśmy się przyzwyczaić. Tylko na skutek mego uporu maniaka szliśmy aby sprawdzić zagrożenie, w które nikt z naszej trójki nie brał na serio, lecz po to aby zobaczyć jak pracują nasi dyżurujący koledzy i jakie wiadomości przesłano drogą teleksową z Gdańska. 
Doszliśmy do MKZ -tu przez park „Baśki Puzon”. Widząc pustą ulicę stwierdziliśmy, że Franiu jest dowcipnisiem. Weszliśmy do MKZ –tu i oprócz kłębu dymu papierosowego oraz małego papierowego nieporządku nic szczególnego nie było. Telex obsługiwał Kol. Andrzej Wyczawski. Po pięciu minutach połączył się z nami Przemyśl z zapytaniem czy pracuje u nas Wójcik - ponieważ od niego otrzymali informację telefoniczną o mających nastąpić aresztowaniach. Kol. Andrzej Wyczwski potwierdził tę informację, ale wyjaśnił, że p. Wójcika nie zna. W tym czasie przyszedł do MKZ –tu Kol. Ryszard Bugryn powiadomiony wcześniej o planowanej akcji. Zaproponował przejażdżkę piaskarką z pługiem po mieście celem spenetrowania terenu. Skorzystałem z tej propozycji i pojechałem wraz z Rysiem i kierowcą pozostawiając w MKZ –cie panów Wołoszyna i Słowika. Przejeżdżając koło poczty stwierdziliśmy, że jest ona penetrowana przez wojsko. Natomiast ul. Czarnieckiego była po jednej i drugiej stronie zastawiona samochodami milicyjnymi i samochodami cywilnymi niby z prywatnymi rejestracjami. Później pojechaliśmy do Huty. 
Wejście na zakład było łatwe ponieważ ( „trzej muszkieterowie”) portierzy spali dość twardo. Porozmawiałem z kolegami, dyspozytorem i mistrzami. Następnie wykręciłem nr telefonu do MKZ –tu. Uzyskałem jeszcze połączenie. Było to parę minut przed 24. Dowiedziałem się od Kol. Wyczawskiego, że odcięto nam połączenie teleksowe. Zaproponowałem zgłosić telefonicznie na uszkodzenia. Otrzymałem odpowiedź, że dzwonił, poczta stwierdziła, że za chwilę nie będzie połączenia telefonicznego. Trochę zaniepokoiłem się. Pomyślałem, ćwiczenia inaczej być nie może. Za chwilę odcięto połączenie telefoniczne z Huty do miasta. Nawet dyspozytor energetyczny nie posiadał go. Postanowiliśmy z R. Bugrynem wracać jak najszybciej do miasta po naszych ludzi. Podjechaliśmy pod bloki Osiedla Kombatantów. Ja i R. Bugryn poszliśmy do domu Kol. Jana Sarnickiego - Przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” Huty Szkła. Po krótkiej rozmowie stwierdził, że panikujemy oraz, że jest chory. Po czym oddał nam swój klucz do biura „Solidarności” Huty. Przechodząc obok bloku w którym mieszkam, tj. na Osiedlu Kombatantów 13, zauważyłem świecące się światło w kuchni. Postanowiłem wstąpić aby uspokoić żonę, dalej nie wierząc w możliwość aresztowań. Kol. R. Bugryn został na parterze klatki schodowej. Ja zaś poszedłem do swojego mieszkania na III piętrze. Zapukałem drzwi otworzyła mi zapłakana i wystraszona żona. Powiedziała, uciekaj byli po ciebie, zrobili rewizję, powyrzucali wszystko z szaf, zabrali gazety z barku oraz twój notatnik. Powtórzyła „proszę cię uciekaj”. W mieszkaniu moim znajdowała się również sąsiadka. Powiedziałem pilnuj dzieci i szybko zbiegłem po schodach w dół. Oznajmiłem o tym oczekującemu na mnie Kol. R. Bugrynowi i razem wypadliśmy z klatki. Widząc nadjeżdżającą „sukę” milicyjną dla zmylenia ich zmieniliśmy kierunek, idąc za ich pojazdem aby nie wyglądało, że uciekamy. Później raptownie skręciliśmy do ostatniej klatki schodowej, biegnąc piwnicą przez całą długość bloku. Po przejeździe powrotnym „suki” szybko dołączyliśmy się do grupy osób wracających z jakiegoś przyjęcia i kryjąc się za ich plecami doszliśmy do piaskarki. Piaskarka szybko zawróciła do Huty. Podjechała za Spółdzielnię Metalowców gdzie wysiadłem, a Kol. R. Bugryn nawrócił i udał się po resztę kolegów do MKZ -tu tj. do siedziby „Solidarności”. Doszedłem polami do ogrodzenia Huty, które sforsowałem. Od strony zaplecza magazynowego wszedłem do „kajuty” spedytora towarowego. Wysłałem go do zbadania terenu zakładu i prosiłem o przywołanie Kol. Stanisława Batki, któremu powierzyłem zlustrowanie portierni i bramy wjazdowej. Następnie wysłaliśmy trzech zaufanych pracowników, którzy mieli kierować ludzi ściągniętych przez R. Bugryna z miasta do biura „Kontroli Jakości”. Skorzystałem z jedynego połączenia telefonicznego kolejowego. Prosiłem, wręcz zaklinałem aby dyżurny PKP w Muninie przekazał natychmiast informacje w kierunku Przemyśla i Rzeszowa o wydarzeniach w Jarosławiu. 
Zniecierpliwienie i zaniepokojenie moje wzrastało. Upływały kwadranse – nikt z miasta nie przyjeżdżał. Co chwilę dzwoniłem na portiernię (połączenie w obrębie zakładu było) i ciągle nie ma nikogo. Wysłałem samochodem dwóch pracowników do Rzeszowa dając im moje ostatnie pieniądze na paliwo. Liczyłem, że dotrą do WSK i otrzymam jakieś instrukcje . Dwóch kolejnych łączników wysłałem pociągiem za pożyczone 200 zł z nakazem utrzymania ze sobą tylko kontaktu wzrokowego. 
Napięcie wzrastało, co się dzieje? Aresztowania a w radiu muzyka zupełnie bez wyrazu. Godzina 3:00 rano – wiadomości, mowa o porozumieniu jakby nic się nie stało. Złapałem za telefon, dzwonię do sekretarza KM PZPR Władysława Muchy, do jego mieszkania, ponieważ jego telefon podłączony jest do centrali telefonicznej Huty, z nadzieją, że może on „puści farbę” o co chodzi. Obudzony ze snu nic nie wiedział. Powiedziałem do niego człowieku wczoraj deklarowałeś bezpieczeństwo nam i oburzałeś się, że swoimi komunikatami wmawiamy zbulwersowanemu społeczeństwu, iż ze strony PZPR grozi konfrontacja, co oczywiście miało być nierealne. Pan śpi, a nas aresztują na oczach zalęknionych, zapłakanych dzieci i żon. Śpij człowieku, Polaku jeśli sumienie pozwala Ci spać! Dobranoc! Sekretarz zażenowany pyta skąd dzwonię. Odpowiedziałem to moja sprawa. Już dawno przestałem wam wierzyć i w tym względzie się nie zawiodłem. 
Spedytor kolejowy przyszedł z informacją od dyżurnego ruchu z Muniny, że aresztowania nastąpiły w całej Polsce, w tym Przemyślu, Żurawicy, Rzeszowie. Około 4.00 przybył do Huty Kol. J. Sarnicki i Zub, po których wysłałem zakładowego „Żuka”. Godz. 4:00 – wygłasza swoje przemówienie Generał Jaruzelski ogłaszając dla Polski stan wojenny. Sytuacja staje się więcej przerażająca niż jasna. Zaczynam „przeć” na przedstawicieli „Solidarności” Huty Szkła o rozpoczęcie akcji. Wysyłam ludzi po ściągnięcie jak największej ilości załogi na stołówkę zakładową. W biurze trwają krótkie słowne przepychanki. Stałem na stanowisku, że musimy rozpocząć strajk, choćby miał on charakter symboliczny, bo tak nakazuje nasz statut i honor. Argument ten zamknął usta innym. 
Poszliśmy na stołówkę. Wcześniej operatorzy wyłączyli automaty. Zapoznałem ludzi z treścią oświadczenia Jaruzelskiego. Odśpiewaliśmy pieśń „Boże coś Polskę” i przystąpiliśmy do głosowania w sprawie proklamowania strajku. Wszyscy byli za strajkiem. Na produkcji jeden operator chciał się wyłamać. Powołaliśmy straż robotniczą. Następnie wywiesiliśmy flagi biało-czerwone oraz włączyliśmy syrenę zakładową. Sygnał ten powtarzaliśmy co pół godziny. W międzyczasie przybył do Huty dyr. T. Szostak, powiadomiony przez dyspozytora Z. Bloka. Postawiliśmy warunek uruchomienia zakładu po uzyskaniu łączności z krajem i wypuszczenie internowanych kolegów. Dyr. T. Szostak skontaktował się telefonicznie z sekretarzem Muchą i obaj umówili się na trasie. Otrzymał listę z wykazem aresztowanych i wyjechał do KM MO w Jarosławiu. 
Około godz. 4:30 przybył do Huty Kol. R. Bugryn wraz z A. Furmanikiem (obaj Vice Przew. Zarządu MKZ NSZZ „Solidarność” w Jarosławiu). Potwierdzili aresztowanie Waldemara Mikołowicza, T. Wrońskiego, B. Dąbrowskiego. Wiedzieli, że są też inni aresztowani lecz niestety nie wiedzieli kto. Kol. R. Bugryn potwierdził wtargnięcie do MKZ –tu milicji i aresztowanie pełniących tam dyżur Kol. Łuca Franciszka, Andrzeja Wyczawskiego i jeszcze jednego pracownika ZPC „San”, którego nazwiska nie znam. 
Przed przyjazdem R. Bugryna około godz. 3.00 wysłałem p. Krystynę Januszko wraz z jej koleżanką do mojej żony. Pomiędzy godz. 5:00-6:00 napływają informacje od powracających łączników. Dowiedziałem się, że u żony bez zmian. Jest przerażona nie śpi, dzieci wystraszone wreszcie zasnęły. Dalsze informacje coraz gorsze. Dyrektor wraca z KM MO z niczym. Według milicji u nich takich obywateli nie ma. Łącznicy z Rzeszowa stwierdzają, że WSK Rzeszów zostało zaskoczone. Prawdopodobnie nie strajkuje. Czeka na dyspozycje władz związkowych. Około godz. 6:00 uzyskaliśmy połączenie z miastem. Dzwonimy do swoich żon. Żona z płaczem informuje, że w mieszkaniu była milicja i tajniacy. Jeden z nich nazywa się Gołąb. Wykręcili jej rękę i przyłożyli pistolet do głowy, pytając o miejsce mego pobytu. Nie zdradziła. Napastnicy milicyjni byli pod wpływem alkoholu. Przyjąłem tę informację z zimnym dreszczem, z wielką obawą o życie żony i dzieci. Pocieszałem ją, dodawałem otuchy bez większego przekonania. Rozmowę musiałem przerwać bo byli inni w kolejce oraz do zakładu przyszła nowa zmiana. Znów spotkanie na stołówce, wyznaczenie trójek i dalszy strajk. Telefonicznie zaczęliśmy penetrować teren. Zebraliśmy nowe informacje, o aresztowaniu Przew. „Solidarności” PKS Kol. Kazimierza Dukacza i Mieczysława Kołakowskiego. PKS również strajkuje. Aresztowany Przew. „Solidarności” Karpackich Zakładów Gazowniczych J. Strzałko. Dalej dołącza do nas prof. Zygmunt Wołoszyn. Przenosimy się około godz.7:30 do biurowca Huty. Łudzimy się, że możemy uzyskać połączenie telefoniczne z krajem. Niestety telex milczy. Przechodzimy do biura zakładowej „Solidarności” skąd rozdzwoniłem się po zakładach prosząc stróżów o wywieszenie flag biało-czerwonych. Otrzymuję potwierdzenia o aresztowaniu J. Strzałki od p. Kliski. Około godz. 9:30 przybywają przedstawiciele z PKS –u i MKS –u. Strajk trwa, syrena przypomina o tym okolicznym mieszkańcom. Przybywa coraz więcej ludzi z zewnątrz między innymi p. Jadwiga Misiąg, Kazimierz Iwosse - nasz redaktor biuletynu związkowego „Do Rzeczy”. Przyjeżdżają też członkowie Komisji Zakładowej Huty Kol. Ryszard Bar, Andrzej Sęk, Zdzisław Sielski i inni np. Mieczysław Bąk. Telefonicznie staram się podtrzymać żonę na duchu. 
Około godz. 13:00 przybywają do Huty komisarze wojskowi. Następuje spotkanie z nimi na sali konferencyjnej. Po odczytaniu przez nich oświadczenia w sprawie wprowadzenia stanu wojennego, zawieszenia działalności związkowej, bezwzględnego podporządkowania się rozkazom Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego wywiązuje się ostra polemika. Domagamy się zwolnienia aresztowanych, przywrócenia łączności i wystąpienia przed kamerami TV Przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Lecha Wałęsy. Żądania odczytano, podpułkownik zanotował, nie gwarantując niczego. W tej sytuacji stwierdziliśmy, że my od strajku nie odstępujemy, a do załogi z tą sprawą idźcie sami. Przeszliśmy na produkcję, a wraz z nami Ks. Proboszcz M. Rajchel. Załoga po wysłuchaniu naszego prywatnego stanowiska, a później oświadczenia odczytanego przez komisarza wojskowego powtórzyła nasze żądania i podtrzymała strajk. Komisarze przeszli do radiowęzła zakładowego, a wcześniej przekazali przez Dyr. Szostaka, że mam się natychmiast zgłosić do KM MO w Jarosławiu, o czym poinformowałem załogę. Załoga zdecydowanie zaprotestowała twierdząc, że w czasie strajku dysponują mną związkowcy, którzy mnie wybrali i nigdzie mnie nie puszczą. Za jakiś czas zostałem przez radiowęzeł wezwany do podpułkownika Paradowskiego (bodaj tak się przedstawił). Załoga zdecydowała, że samego mnie nie puści i całą gromadą przeszliśmy z produkcji do biurowca gdzie czekał komisarz. Przez chwilę wpadł w zdumienie i powiedział „ja prosiłem tylko p. Ziobro”, na co załoga odpowiedziała „Ziobro to My”. Po półgodzinnej polemice koledzy z pracy zezwolili mi wejść do gabinetu dyrektora, który szczelnie opasali pierścieniem. W gabinecie podpułkownik apelował do rozsądku twierdząc, że swoją osobą narażam zakład ponieważ milicja użyje wszelkich środków i odpowiedniej siły aby mnie odebrać załodze, a za ewentualne następstwa, tj. przelaną krew, wina spadnie na mnie. Po tej dyskusji wyszedłem z gabinetu chcąc przejść wśród ludzi i zgłosić się aby nie narażać życia i zdrowia kolegów z pracy. Koledzy nie puścili mnie twierdząc, że mam im powiedzieć co zdarzyło się w gabinecie dyrektora. Z trudem wstrzymałem się od płaczu, podzieliłem się tą smutną wiadomością, twierdząc, że muszę oddać się milicji bo nie mam prawa Was narażać. Wzburzona załoga ostro zaprotestowała. Napięcie rosło. Znów zaczęto polemizować z podpułkownikiem. Podniosłym głosem koledzy pytali – „o co go oskarżacie”? Czy gwarantujecie, że włos z głowy mu nie spadnie. Na to uzyskaliśmy lakoniczną odpowiedź. Nie oskarżamy go o nic. Takich jak on, na takich funkcjach, mamy rozkaz internować. Teraz jest stan wojenny, nie będę dyskutował. Tak wy jak i Ziobro macie się podporządkować. Na to Kol. Ryszard Bar rozsuną marynarkę i powiedział. Co będziecie strzelać do nas. Jeśli mamy w takiej Polsce żyć to lepiej zginąć - „no masz strzelaj”. Na to podpułkownik zareagował drwiącym uśmieszkiem. Kol. Zdzisław Sielski wyjął tygodnik „Solidarność” i powiedział. Wy już w 1970 r. strzelaliście do ludzi i to z helikoptera, chociażby w Gdańsku. Tu pisze! Podpułkownik odwrócił się do okna i powiedział: „w tej gazecie piszą bzdury którym ulegacie”. Skwitowałem tę dyskusję słowami „Ludzie nie miejcie złudzeń, nie przekonamy ich, oni mają rozkaz, karierę i miernik prawdy widziany przez partyjne „Nowe drogi”. 
Wśród krzyku, szliśmy na zewnątrz biurowca i skierowaliśmy się na stołówkę przy produkcji. Wstąpiłem do biura dyspozytora i rozmawiałem z żoną. Radziłem się, żona była bezradna i jedyną odpowiedzią było szlochanie oraz słowa „nie idź do nich to mordercy, to nie ludzie ja ich widziałam, zabiją cię”. Później rozmawiałem z doktorem W. Zemanem, też nie potrafił udzielić mi porady. 
Wyszedłem z biura dyspozytora na korytarz gdzie oprócz kolegów z pracy stali już księża z Kolegiaty tj. Ks. K. Wójcikowski, W. Drewniak, J. Galant i A. Ślusarczyk. Przybyli aby odprawić Mszę św. i wyspowiadać ludzi. Wcześniej był u nas Ks. M. Rajchel, ale musiał odjechać prosząc o ponowne wezwanie go, gdy będzie mógł odprawić Mszę św. Rozmawiając z Księżmi zauważyliśmy, że od strony Przemyśla jedzie kolumna samochodów milicyjnych, tj. 3 samochody ciężarowe, około 12 „suk” i karetka pogotowia. Ks. J. Galant przeprosił ludzi mówiąc, że chce mnie wyspowiadać. Ludzie odeszli parę kroków co pozwoliło na wejście do biura. Tam błyskawicznie oddał mi swoją sutannę, płaszcz, brewiarz i razem z Ks. Ślusarczykiem, przebrany za księdza, opuściłem zakład. Zostałem przewieziony do Klasztoru Ojców Dominikanów, gdzie obecnie przebywam otoczony ich opieką. 
Jest noc z 14/15 grudnia 1981 roku. Spełniając życzenie Ojca Maurycego spisuję te wydarzenia, które aktualnie doświadczam. Piszę bo i tak zasnąć nie sposób. Na dziedzińcu klasztornym błoga cisza, jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Z oddali widać migoczące światła przejeżdżającego pociągu, który wtapia się w mgłę mroźnego wieczoru. Ginie też nadzieja na rychłe odzyskanie niepodległości i godne życie naszych dzieci. Pozostał tylko niepokój. Co będzie z moimi dziećmi, żoną, Ojczyzną. Trudno, widocznie taki jest dopust Boży. „Jeszcze Polska nie zginęła! ”
15 grudnia 1981 r.

 
Kazimierz Ziobro

You should also read:

13 grudnia roku 1981